– Mieszkaliśmy wtedy na Wojnowie, w wynajmowanym mieszkaniu w przyziemiu, z małą, bo zaledwie półroczną córeczką. Pamiętam, jak się cieszyliśmy z tego niewielkiego, ale bardzo przyjemnego kąta. Byliśmy młodym małżeństwem, na dorobku i było to nasze trzecie już wynajmowane mieszkanie.

Mąż trochę narzekał na odległości, dojeżdżając co rano do pracy. Ale i tak się cieszył, bo cisza tu była, spokój, mieliśmy nawet spory kawałek trawnika dla siebie. No i gospodarze też byli mili. I wtedy, w cały ten sielski obrazek życia w mieście, ale jakby na wsi, wkradły się złowieszcze prognozy.
I rzeczywiście, zalało nas, i to całkowicie. Dzień przed powodzią spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy, resztę dając na przechowanie właścicielom mieszkania, którzy zajmowali piętro i pojechaliśmy do teściów. Gdy w trakcie powodzi udało nam się z mężem dotrzeć na Wojnów, w naszym mieszkanku nie można było suchej stopy postawić… Woda sięgała sufitu. Musieliśmy szukać nowego mieszkania – wspomina Marta, wrocławianka.

Z czasów powodzi zapamiętała jeszcze niemożność dostania się do przyjaciółki, z którą kontaktowała się wyłącznie przez telefon. I życie w małym mieszkanku teściów w pięć osób. Ale, jak mówi, to już opowieść na zupełnie inną historię.

(MW / Fot. Pixabay/cc0)